Recenzja filmu

Klątwa młodości (2020)
Neil Marshall
Charlotte Kirk
Sean Pertwee

Cierp ciało, skoroś chciało

"Klątwa młodości" należy do kategorii złych filmów, które najtrafniej opisać litanią niespełnionych obietnic. Jest w tym jednak rodzaj perfidnej szczerości. Horror Neila Marshalla utrzymuje
Cierp ciało, skoroś chciało
W Londynie i okolicach rok 1665 mija pod znakiem zarazy. Szczury biegają, ciała gniją, a grabarze wznoszą toasty. Grace (Charlotte Kirk) daleko jest do świętowania: wczoraj zły los uczynił ją wdową z niemowlęciem u boku; jutro źli ludzie nazwą ją wiedźmą. Gdy odrzuci zaloty lokalnego paniska (Steven Waddington), ten oskarży ją o uprawianie magii. Nim ciemny lud ruszy z pochodniami na nieszczęsną, do miasta przybędzie sędzia Moorcroft (Sean Pertwee), młot na czarownice i miłośnik kobiecej anatomii. Z bogiem na ustach i ostrymi narzędziami w świerzbiących dłoniach wyciśnie z Grace winę, jakkolwiek głęboko by się nie kryła.

"Klątwa młodości" należy do kategorii złych filmów, które najtrafniej opisać litanią niespełnionych obietnic. Jest w tym jednak rodzaj perfidnej szczerości. Horror Neila Marshalla utrzymuje równiusieńki poziom - dno osiągamy już na początku. Serię narzekań wypadałoby zacząć od łatki kina historycznego, lecz trudno tu mówić o większych ambicjach, skoro kostiumy i makijaż przyszły prosto z planu reklamy do włosów, a uboga scenografia przywołuje wspomnienia kiczowatych telewizyjnych tasiemców sprzed trzech dekad. Współczesnego języka wsadzonego do XVII-wiecznych dialogów pewnie nie wypada się czepiać, skoro nawet opisująca realia plansza informacyjna ma niewiele wspólnego z prawdą.

Pal licho faktografię, jeśli zgadza się dramaturgia. Znowu pudło! O napięciu łatwo zapomnieć, gdy scenariusz złożono z podniosłych deklamacji, z których połowa to motywacyjne introspekcje przeżywającej tortury bohaterki. Dialogi opisowe również mają się znakomicie – dla nas to źle i dobrze zarazem, gdyż tekturowa charakterologia i drewniane aktorstwo na pierwszym planie nie pozwalają zorientować się w psychologicznych niuansach. Przyczyna i skutek również gdzieś się zagubiły, skoro po sadystycznych wiwisekcjach torturowanego ciała dostajemy ni mniej, ni więcej, tylko superbohaterszczyznę, w której fizyczna słabość i litry przelanej krwi okazują się iluzją. Na wypadek, gdybyście w tym stylistycznym chaosie coś jednak poczuli, nakręcone niczym katarynka organy w głośnikach skutecznie rozwalcują ostatnie emocjonalne wypustki.

Jeśli opis fabuły lub  zwiastun wywołały w Was nadzieję na feministyczną opowieść o próbie pozostania sobą w religijnych okowach, o arogancji i hipokryzji mężczyzn oraz o kłamstwach, którymi ci ostatni objaśniają kobietom świat, to zbastujcie już teraz – tematy zostały odhaczone, lecz zapomniano o ich rozwinięciu. Akcenty w "Klątwie młodości" rozstawione są zresztą cokolwiek pokracznie. Mimo wspomnianej deklaratywności, kobiece ciało wielokrotnie zamienia się w seksualne mięsko, sukienki służą głównie do rozrywania, a widzowie zbyt często stawiani są w pozycji przyglądającego się oprawcy. To nie wszystko. Gdy bohaterce udaje się przetrwać kolejny etap katuszy, na ekran wkraczają jej dziwnie mizoginistyczne fantazje: duet sprężystych pośladków z obmacującym je diabelskim demonem. To jeszcze kobieca emancypacja czy już torture porn podlane wyobraźnią Franka Frazetty?

Nie licząc faktu, że pod całością podpisał się twórca znakomitego "Zejścia", najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że "Klątwie młodości" daleko do eksploatacyjnego zwyrodnialstwa, które zapewniając nam wstydliwą przyjemność, usprawiedliwiałoby pozostałe braki. To znów fałszywa szufladka. Jeśli więc do kina – to tylko z pilotem w dłoni. Strzeżonego pan bóg strzeże!
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones